Obserwatorzy

wtorek, 31 marca 2015

Nivea Lip Butter Masełko do ust Jagoda

Hej dziewczyny :)
W końcu przyszedł czas na recenzję na blogu. Nie wierzę, że tyle czasu nie pojawiła się tutaj opinia o jakimś produkcie ;)



Dzisiaj chcę Wam przekazać parę słów na temat masełka do ust Nivea. Zacznę może od początku mojej przygody z tymi cudakami. Pierwszą wersją jaką miałam była malinka - bardzo przyjemna w użytkowaniu, aplikowałam ją zazwyczaj na noc, na zmianę z innymi. produktami. Latem dawała sobie radę, jednak zimą, gdy usta wymagały nieco więcej troski był za słaby.

Druga w ręce wpadła mi wanilia. Fanką waniliowych zapachów/smaków nie jestem, jednak nie przeszkadzało mi to w używaniu masełka. Jednak samo działanie było śmiechu warte, nie robił dosłownie nic oprócz pozostawienia na ustach mlecznej lepkiej warstwy. 



Następnie wyszła wersja jagodowa. Jagódki uwielbiam całym sercem, dlatego też nie było możliwości, żebym przeszła obojętnie obok takiego produktu. Jest to zdecydowanie najlepsze z używanych przeze mnie masełek marki Nivea. Pięknie nawilża usta, odżywia je. Jego kremowa konsystencja pozwala na zaaplikowanie dowolnej grubości produktu na usta, którego wieczorem sobie nie oszczędzam. Pięknie pachnie co jest wisienką na torcie.

Pojemność masełka jest ogromna - 19ml na balsam do ust? TAK! Czy jestem w stanie zużyć go przed datą ważności? Raczej nie :P
Cena jest śmieszna w porównaniu do tego, jaką ilość dostajemy - z tego co pamiętam jest to jakieś 10-11zł.

Bardzo cieszy mnie fakt, że Nivea ulepszyło nieco formułę swoich masełek, teraz są rewelacyjne i mam nadzieję, że nie ulegnie to zmianie :)

Lubicie ich masełka?
Która wersja jest według Was najlepsza?

poniedziałek, 30 marca 2015

Trochę o... horrorach - Oculus

Hej Wszystkim :)

Dzisiaj chcę poruszyć bardzo specyficzny temat. Otóż wczoraj byłam w kinie na filmie Oculus - który bardzo polecam swoją drogą, ale ostrzegam, że mojej bezdusznej osobie siadł na psychikę do tego stopnia, że nie mogłam spać do niemal 3 nad ranem.


Gdy byłam małą dziewczynką i obejrzałam jakiś horror w 99% przypadków miałam straszny koszmar w nocy. Bardzo wierzyłam w duchy, upiory co oczywiście skutkowało okropnymi koszmarami. Z wiekiem oczywiście się z takich rzeczy wyrasta, teraz mogę swobodnie śmiać się z potworów, które nękają głupich amerykańskich nastolatków, którzy spędzają weekend w domku nad jeziorem.

Są i takie, na które patrzę z zafascynowaniem - wszystkie części Piły są dla mnie genialne, widziałam je już kilka razy i za każdym razem mam ciarki, wszystko składa się w idealną układankę (Jigsaw). Just FYI, nie uważam żeby John(Piła) powinien być nazywany mordercą - każdemu dał wybór. 



Są jednak horrory takie jak Oculus, które skupiają się na problemach ludzkiego umysłu. Bohaterami jest dwójka rodzeństwa, którzy chcą zniszczyć klątwę, kryjącą się w starym antycznym lustrze, które jest "odpowiedzialne" za rodzinny dramat mający miejsce lata wcześniej. Oczywiście nie muszę mówić, że nie wierzę w przeklęte lustra, ale wierzę w choroby umysłowe. Oculus ociera się o schizofrenię, urojenia, zaburzenia osobowości, strach przed zdarzeniami z przeszłości. 

 

Myślałam o tym długo i doszłam do wniosku, że jest to najbardziej realistyczny horror jaki dotychczas widziałam - w końcu choroby dotykają ludzi każdego dnia, a to co nam siedzi w głowach może być niebezpieczne - inaczej nie byłoby na świecie tylu psychopatów. Mam wrażenie że chyba wolałabym cierpieć fizycznie niż psychicznie. Nie odróżniać rzeczywistości od fikcji...  Wszystko jest w naszych głowach i to umysłem możemy nad wszystkim panować.

Widziałyście może ten film? 
Jeśli lubicie horrory koniecznie musicie go zobaczyć :)
Jaki jest Wasz ulubiony horror? :D

wtorek, 24 marca 2015

Moje uzależnienia kosmetyczne

Hej dziewczyny
Po dość długiej nieobecności wracam do Was :D Sama nie wiem dlaczego moja nieobecność była aż tak długa, czasami po prostu tak bywa ;)

Dzisiaj chcę poruszyć temat uzależnień kosmetycznych. Każda dziewczyna, która uwielbia kosmetyki, zabawę z makijażem ma grupę produktów, którym nie potrafi się oprzeć. Być może jest to konkretna marka, być może kosmetyki o konkretnym przeznaczeniu.  
U mnie są to szminki.

 

W mojej kolekcji znajduje się o wiele za wiele szminek, konturówek, balsamów do ust. Paradoksalnie nie mam zbyt wielu błyszczyków, a jeśli jakiś jest to był zakupiony po długim przemyśleniu sprawy. Nie lubię błyszczyków - za to uwielbiam matowe usta. Szczególną słabość mam do Golden Rose - w końcu kolekcja Velvet Matte niejednej z nas skradła serce. Ich niska cena wręcz zmusza mnie do zakupu, ilekroć jestem w pobliżu ich wysepki w centrum handlowym.



Kolejną obsesją, z którą ledwo sobie radzę są lakiery do paznokci. Wiem, że ich ilość sięgnęła liczby 3-cyfrowej, jednak nie czuję, że jest ich ogromnie dużo. Nie kupuję również lakierów drogich - oczywiste jest, że również w tym przypadku uwielbiam Golden Rose. Często słyszę oczywiste teksty w stylu "po co Ci tego tyle?", co mnie coraz częściej irytuje. Staram się nie kwestionować wydatków innych osób i nie chciałabym żeby ktoś kwestionował moje. Każdy ma prawo do swoich uzależnień ;)



Oczywistą sprawą jest, że nie zużyję tych produktów do końca - zdaję sobie z tego sprawę. Jeszcze nigdy nie zużyłam całej szminki, jest to dla mnie wręcz abstrakcyjny obraz. Nawet jeśli będę dany kolor miała na ustach tylko 2 razy nie będę żałować zakupu. No, chyba, że będzie to szminka z wyższej półki, takie wręcz trzeba męczyć ile się da ;)

Jakie są Wasze kosmetyczne uzależnienia? 
Wolicie kolorówkę czy raczej kosmetyki pielęgnacyjne? :D

ps. zdjęcia nie przedstawiają moich "zbiorów" :P

piątek, 13 marca 2015

Jak zabić czas na smartfonie? 5 ulubionych aplikacji

Ludzie, którzy mnie znają wiedzą, że nie dam rady funkcjonować bez telefonu. Zabieram go ze sobą wszędzie, trzymam zazwyczaj w ręce. Nie lubię gdy telefon znika mi z oczu. Okazjonalnie mam atak paniki, że zgubiłam go, po czym okazuje się że wrzuciłam go do torebki. Albo trzymam w ręce... 

Uzależnienie to mnie jednak nie boli, telefon bardzo pomaga mi w codziennym życiu, Sony Xperia Z zdecydowanie jest warty polecenia, jednakże mam wrażenie że z ekranem dzieje się coś dziwnego, jakby się "ścierał"... Macie może podobny problem?

Tak czy inaczej, dzisiaj chciałabym przedstawić Wam kilka aplikacji, które służą mi do zabicia czasu, przyjemności oraz często odstresowania się ;)

1. Instagram
Chyba nikogo to nie dziwi, wiele ludzi ma obsesję na punkcie Insta i ja również jestem jedną z nich :) Mój Insta TUTAJ :)


2. Spotify
Aplikacja służąca do odtwarzania muzyki. Już ją uwielbiam, chociaż gości u mnie dopiero kilka dni. Możemy słuchać najróżniejszej muzyki korzystając z darmowej wersji lub w abonamencie 19,90 zł za miesiąc gdzie unikamy reklam oraz możemy zapisywać utwory na urządzeniu i słuchać ich bez dostępu do internetu. Póki co testuję 7 dni darmowego dostępu do wersji premium i choć wiem że wrócę do wersji darmowej i tak już wiem że będę często korzystać z tej apki ;) 


3. Quizwanie
Świetna gra, klasyczne pytanie-odpowiedź. Możemy grać ze znajomymi bądź też wyszukać przeciwników losowo. Bardzo fajna, pobudzająca do myślenia gra. Mamy mnóstwo kategorii do wyboru, więc dla każdego znajdzie się coś odpowiedniego ;)


4. Tumblr.
Typowy zabijacz czasu. Bo czasami każdy musi sobie coś pooglądać :)


5. Riddle me That
Anglojęzyczna gra, w której musimy podać odpowiedź na daną zagadkę. W niektórych przypadkach trzeba ruszyć głową, inne są oczywiste. Angielski język może być minusem na większości, ale w moim przypadku jest to plus. po prostu wszystko brzmi mi lepiej po angielsku ;) uwielbiam ;D



Jakie są Wasze ulubione apki? Chętnie poznam coś nowego ;)

środa, 11 marca 2015

Trochę o... zakupach przez internet

Sklepy internetowe to przekleństwo dla mojego portfela. Zwłaszcza tego wirtualnego. Nie ma nawet połowy miesiąca a ja już otrzymałam 3 paczki z produktami zamówionymi przez internet.  
Chyba zaczynam mieć problem.


Moje zakupy internetowe zaczęły się oczywiście od platformy Allegro.pl. Mogłam tam znaleźć różne kosmetyki niedostępne w drogeriach, bądź też testery, złapać okazje na coś tańszego i zazwyczaj z tych okazji korzystałam. Dawniej jednak, za czasów liceum miałam bardzo ograniczony budżet więc tych zamówień nie było zbyt dużo. Teraz natomiast się to zmienia.

Połączenie z internetem każdy ma. Każdy też otrzymuje maile. Często też wśród tych maili są przysyłane informacje o promocjach najróżniejszych sklepów. Newslettery są moją codziennością, choć staram się je automatycznie usuwać. Jednak są takie, które przyciągają moją uwagę. Jak np. Darmowa dostawa bez minimalnej kwoty zamówienia. Świetnie - chcę tylko drobiazg z tego sklepu, jest idealna okazja. Ale na jednym drobiazgu nigdy się nie kończy.


Łatwa dostępność do wszystkich produktów jest zbawieniem i przekleństwem w jednym. Widzimy produkty, których nie możemy znaleźć w stacjonarnych sklepach i to do tych najbardziej mnie ciągnie. Jeśli coś jest dostępne na miejscu to pójdę, przymierzę, sprawdzę czy warto. Ale jeśli nie mam takiej możliwości będę czekać na odpowiedni moment (czyt. promocje) by zaryzykować i kupić w ciemno.

Oczywiście wiele osób twierdzi, że nie warto kupować bez wcześniejszego "zapoznania się" z produktem, ciężko z oddaniem nieodpowiadających nam rzeczy. Ja osobiście nigdy nic nie zwróciłam po zakupie online. O dziwo, wszystko jest takie jak należy. Sama jestem w szoku, zwłaszcza, że zamawiam dużo butów. Mam jednak jedną zasadę - nigdy nie kupuję w ten sposób elektroniki. Tutaj moje zaufanie się kończy ;)


Sklepy internetowe kuszą, zwłaszcza jeśli mamy chwilę wolnego i wejdziemy na nasz ulubiony sklep, ot tak, zobaczyć co mają ciekawego. A kończymy wizytę zatwierdzając zamówienie ;) Bynajmniej w moim przypadku tak się dzieje.

Często robicie zakupy przez internet?
Wolicie to od tradycyjnych zakupów?

wtorek, 10 marca 2015

Polskie narzekanie #Polacy

Witajcie
Dzisiaj chcę poruszyć temat polskiej mentalności. Z góry mówię, że nie chcę nikogo tym urazić, więc nie bierzcie tego osobiście. To tylko generalny obraz na sprawę.

Będąc na uczelni w sobotę, na jednym z wykładów Pani profesor słusznie stwierdziła, że Polacy to narzekający naród. W rozmowie zawsze skupiamy się na negatywach zapominając tym samym o pozytywnych stronach życia. I jest to prawda. W codziennej rozmowie ciągle słyszymy negatywne stwierdzenia.  
"Ale mi się nie chce..."
 "Taka brzydka pogoda"
"W pracy mi się nie układa"
Itp, Itd. 



Nie ma w naszej mentalności skupiania się na tym co dobre, bo w końcu w całej Polsce jest źle, tu się źle żyje i dlatego wszyscy marudzą. Nieprawda. Będąc za granicą słyszałam tyle samo (jeśli nie więcej) narzekania ze strony Polaków, co w kraju. Zawsze coś nie pasuje a w końcu nasz naród, jak żaden inny wyłapuje nawet najdrobniejszą wadę i robi z igły widły. To się nazywa talent, prawda? 

 

Zastanawia mnie tylko, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego jest tak "źle"? Bo ludzie nie mają pieniędzy? Jeśli ich nie mają, to dlaczego centra handlowe są zawsze wypchane po brzegi? Jest źle, bo ktoś ma złą pracę? Jeśli byłaby taka zła i bez perspektyw niech zrezygnuje i znajdzie coś satysfakcjonującego. Jeśli masz perspektywy to dostosuj pracę do siebie a nie siebie do pracy. Jest źle bo pana deszcz? To tak samo jak narzekanie, że jest za gorąco - chyba ktoś w takiej sytuacji szuka powodu, żeby zepsuć sobie dzień.



Nie twierdzę oczywiście, że nie możemy mieć gorszych dni. Każdy je ma. Gorzej jest jak ktoś ma gorszy dzień codziennie. Ale jeśli ktoś, kogo nie widziałam 2-3 miesiące podchodzi do mnie i pierwsze co słyszę, to to jak mu/jej kiepsko idzie w życiu, mam ochotę walnąć głową w mur. Chociaż nie ukrywam, że wtedy mam wrażenie, że moje życie jest o wiele lepsze ;)

Zgadzacie się z tym, że Polacy narzekają?
Czy raczej w Waszym otoczeniu jest więcej pozytywnych osób? :)

środa, 4 marca 2015

L'occitane czysty organiczny wyciąg masła shea *Recenzja*

Witajcie :)
Dzisiaj mam dla Was kolejną recenzję, tym razem nie z kolorówki a z kosmetyków pielęgnacyjnych. Będzie mowa o L'occitane Pure Shea Butter - czysty organiczny certyfikowany wyciąg z masła shea. 




Zimą nasza skóra potrzebuje większego nawilżenia. Mroźne powietrze bardzo szkodzi naszej skórze, co ja odczuwam szczególnie boleśnie. Często zimą miałam popękaną skórę, zwłaszcza na dłoniach. Zwyczajne kremy zazwyczaj nie dawały rady, szczególnie te z parafiną - nie robiły wiele dobrego. Większość kremów ma na pierwszym miejscu w składzie wodę, co na mroźną aurę nie jest odpowiednie. Postanowiłam więc zainwestować w coś porządnego.

Wybór padł na masło shea z L'occitane. Miałam mini wersję (30ml) kremu do rąk z tej serii i spisywał się rewelacyjnie, ale o nim innym razem. Stwierdziłam jednak, że potrzebuję czegoś z większym kalibrem i tak w moje ręce wpadło to oto cudo. Masło zamknięte jest w solidnym metalowym pojemniczku, zakręcane wieczko jest przyjemne w użytkowaniu - prostota przede wszystkim.



Jednak to co kryje się w środku jest najważniejsze. W pojemniczku znajduje się 150ml produktu o bardzo zbitej konsystencji. Z początku miałam wrażenie, że ciężko wydobyć produkt, ale po pewnym czasie przyzwyczaiłam się. Działanie jest rewelacyjne. Doszłam do wniosku, że nie będę go marnować na całe ciało, więc trafia tylko w te miejsca, które potrzebują szczególnej opieki. Używam go przede wszystkim na dłonie oraz stopy. Co do stóp nie jestem wystarczająco sumienna, czego będę żałować latem, gdy przyjdzie mi ubrać sandałki, no ale cóż ;)



Używam go średnio co 2-3 dzień, lub gdy uznam, że potrzeba mi więcej nawilżenia. Wchłanianie idzie mu opornie, więc aplikuję grubą warstwę wieczorem, zaraz przed pójściem spać. Rano moja skóra jest aksamitnie gładka i miękka - coś co lubię najbardziej. Jest to produkt niesamowicie wydajny, chociaż pewnie dlatego, że trafia tylko na moje dłonie. 

Cena jest dość spora - w końcu jest to L'occitane. Za 150ml zapłacimy 139 zł. Jest to sporo, chociaż zamawiając go przez internet dostałam mnóśtwo miniaturek i próbek, za przesyłkę również nic nie zapłaciłam. 

Tak czy inaczej zdecydowanie polecam ten produkt, jeśli macie problem z przesuszającą się skórą.

Co myślicie o L'occitane? Próbowałyście ich produkty?

wtorek, 3 marca 2015

Róż Catrice 020 Rose Royce - nowy ideał ;)

Witajcie :)
Dzisiaj mam dla Was recenzję różu do policzków, który jest częścią mojego codziennego makijażu od kilku tygodni. Nigdy wcześniej nie miałam okazji próbować kosmetyków Catrice, wcześniej miałam w kolekcji jedynie lakiery, które bardzo mi przypadły do gustu. Jednak róż był pierwszym makijażowym kosmetykiem tej firmy w mojej kolekcji. 



Zacznijmy od technicznej strony. Cena produktu na Mintishop.pl wynosi 14,99. Moim zdaniem jest to śmieszna cena za jakość jaką dostajemy. Opakowanie - chociaż z przezroczystego plastiku - nie wydaje się tanie i skore do uszkodzeń. A nawet jeśli uległo uszkodzeniu łatwo będzie "wydobyć" produkt z opakowania i włożyć go do pustej palety (np. Z-palette). 



W swojej kosmetyczce mam odcień 020 Rose Royce. Jest to prześliczny delikatnie przydymiony róż, dający bardzo delikatny efekt na skórze. Niezbyt duża pigmentacja ułatwia aplikację - nie ukrywam, że nie ma dla mnie nic gorszego niż zbyt napigmentowane róże do policzków. Jest bardzo łatwy do rozcierania zostawiając skórę delikatnie "muśniętą rumieńcem". Swatch nie robi na ręce wrażenia, no ale w końcu to nie na dłoni ma dawać pożądany efekt.



Wydajność jest niesamowita. Po dwóch miesiącach niemal codziennego używania wytłoczone na powierzchni różu linie są nadal widoczne, prawie nienaruszone. Jestem pod dużym wrażeniem, bardzo żałuję, że nie wypróbowałam ich wcześniej. Już mam na oku inne odcienie ;)

Lubicie produkty Catrice? Jakie produkty tej firmy możecie polecić? :)